Toksyczne związki - w stronę dobrej relacji

Gdy dziecko traci bliską osobę

Gdy dziecko traci obiekt miłości, traci jednocześnie swoje podstawo­we bezpieczeństwo i przeżywa trudną do opisania panikę i rozpacz. Dzieci w jakiś sposób trwale oddzielone od rodziców (wywiezione na dłuższy czas do dziadków) lub te, których jedno z rodziców zmarło, pozostają głęboko opuszczone i przerażone.

Jeśli nikt z dorosłych nie pomoże im w przejściu żałoby, mogą zostać w sposób trwały wewnętrznie odsunięte i odizolowane od innych ludzi. Jeden z moich pacjentów, pięćdziesięcioletni mężczyzna żyjący w poczu­ciu samotności i pustki, opowiadał, że gdy miał siedem lat, w wypadku samochodowym zginęła jego mama. Ojciec zawiadomił go o tym, mówiąc: „Mama nie żyje, ale spokojnie – nic się nie stało”. A babcia dodała: „My już się napłakaliśmy, za ciebie też, ty nie musisz”. Oczywiście, że było to powiedziane w dobrej wierze, by zaoszczędzić dziecku bólu, ale mój pa­cjent, rzeczywiście nigdy aż do czasu swojej terapii nie uronił żadnej łzy z powodu swojego sieroctwa. Nie opłakał swojej mamy, nie pożegnał się z nią, nie rozpoczął nawet procesu żałoby. Pozostał „w stanie zamrożenia”, z zamkniętym, złamanym z bólu sercem. Nie mógł więc zbudować żadnej dorosłej relacji i pozostał przeraźliwie samotny. Jego terapia to powolne „odmrożenie”, przeżycie smutku, cierpienia, opuszczenia, tęsknoty, może złości – wszystkich niezbędnych etapów żałoby, by zacząć naprawdę żyć.

Kiedy jako dorosłym nie układa się nam z naszymi dziećmi, kiedy mó­wimy, że są one trudne, że stwarzają problemy, albo kiedy nasze reakcje wobec nich niepokoją nas lub wprawiają w poczucie winy, to częstokroć jest to sygnał, że to właśnie my sami, będąc dziećmi, zostaliśmy zranieni i że to zranienie – choć czasem nieuświadomione – wciąż jest w nas żywe. Może być tak, że żyjemy, nosząc w sobie jakby ukrytą „bombę” – nieznaną, nienazwaną, tajemną, a nasze zranione, zamknięte z bólu serce nie może ani kochać, ani otworzyć się na miłość. Może to powodować także wiele kom­plikacji w życiu duchowym. Bóg czeka na każdego z nas jak dobry ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym (por. Łk 15, 19-24), ale historia na­szego życia mogła tak wypaczyć nasze pojęcie o miłości, zranić i zamknąć nasze serce, że stajemy się niezdolni do otwarcia się na Jego Miłość.

W takiej sytuacji dobrym rozwiązaniem może być właśnie psychote­rapia. Nie jest to jednak droga prosta. Wymaga odwagi i determinacji stanięcia w prawdzie, odkrycia swych uczuć, dostrzeżenia wielu nowych rzeczy. To droga, na której odkrywamy czasem wielopokoleniowe destruk­cyjne przekazy, na przykład: „mężczyźni są zawsze do niczego”, „kobieta musi być silna”, „małżeństwo nigdy nie przetrwa próby czasu”, „dzieci są niewdzięczne”, „musisz być lepszy”. Sprawiają one, że historie rodzinne wciąż się powtarzają. Podjąć terapię to zatrzymać taką, nieraz dramatyczną, historię rodziny.

W większości sytuacji, gdy rodzice mają z dzieckiem tak zwane prob­lemy, dla wielu z nich jest to sygnał, że nadszedł czas zatrzymania się i re­fleksji. Tylko w nielicznych sytuacjach dziecko potrzebuje terapii, w wielu natomiast przypadkach potrzebują jej jego rodzice. Gdy rodzice pomogą sobie, gdy – na jednej z wielu możliwych dróg – ich historia życia zostanie przyjęta, zrozumiana, przepracowana czy uzdrowiona – wówczas także ich dzieci będą szczęśliwe. Bo jak powiedział terapeuta Wojciech Eichelberger, „tylko szczęśliwi rodzice mogą wychować szczęśliwe dziecko”.

Barbara Smolińska


polecamy:

sztuka relacji     64544     62101     70133

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *