Raport „Data Never Sleeps 4.0” przeprowadzony przez firmę analityczną MarketsandMarkets w 2016 roku pokazuje, co dzieje się w internecie w ciągu 60 sekund. W każdej minucie internauci publikują ponad 400 godzin nowych materiałów wideo w serwisie YouTube, udostępniają ponad 216 000 zdjęć na Facebooku, wysyłają prawie 10 000 tweetów zawierających emotikony, a treści instagramowe lajkowane są prawie 2,5 000 000 razy!
Nie trudno zgadnąć, że te liczby wzrastają każdego dnia. Nic dziwnego, że wraz z ogromnym postępem technologicznym pojawiły się też nowe jednostki chorobowe, jak na przykład Syndrom FOMO (ang. Fear Of Missing Out), czyli chorobliwy lęk przed tym, że coś nas omija. Wyraża się on między innymi kompulsywnym sięganiem po smartfona, by odczytać nowe posty na ścianie Facebooka, Twittera czy sprawdzić skrzynkę poczty elektronicznej.
A to tylko kilka danych ze świata wirtualnego, który nazywany tak może być jedynie umownie, bo przecież już dawno dla wielu ludzi całkowicie zespolił się z rzeczywistością. Zresztą, nie trzeba uciekać się do nowoczesnej elektroniki, by poznać właściwości zbyt szybkiego życia.
Każdy z nas jest jego uczestnikiem, bo nawet jeśli udaje nam się żyć wolniej, to reszta świata pędzi w coraz szybszym tempie, wywierając na nas presję. Wymaga się od nas tego, byśmy przychodzili do pracy wcześniej, zostawali w biurze po godzinach, a najlepiej dodatkowo część swoich obowiązków wykonywali także w domu (co gorsza, trudno oprzeć się wrażeniu, że większość absolutnie pilnych projektów „na wczoraj” ma tak naprawdę niewielkie znaczenie i często wynika jedynie z widzimisię naszego zwierzchnika). Podróż środkami komunikacji? Też najlepiej pogapić się wtedy w świecący ekran laptopa czy telefonu, bo przecież czas to pieniądz i nie można go zmarnować…
A jeśli powoli zaczynasz czuć, że brakuje ci na to wszystko sił? Odpal sobie motywującego audiobooka i wypij „energetyka”, by dodał ci skrzydeł. Jeśli to nie pomaga, zatrudnij coacha, odbądź absolutnie niezbędne kursy, a znów staniesz się produktywny i potrzebny światu według szkodliwych zasad, które sprzedaje się nam na Czerwonego Kapturka. Trudno znaleźć kogoś, kto nie zna tej bajki, a jednak wciąż każdego dnia dajemy się nabrać wilkowi przebranemu za miłą i niegroźną babcię. Powyższy opis wcale nie dotyczy jedynie pracowników tych wręcz mitycznie bezdusznych korporacji. Jeśli twoją pracą jest zajmowanie się gospodarstwem domowym i wychowywanie dzieci lub nauka w szkole czy studiowanie, również możesz być osobą nieustannie zabieganą. Zmienia się tylko rodzaj obowiązków i warunki, do których musisz się dostosować. Zasada „szybciej, lepiej, więcej” może działać wszędzie tam, gdzie na to pozwolisz i nie zadecydujesz o zmianie.
Slower life, faster happiness
Zmiana jest konieczna, bo taki stan zapewnia miejsce dla zbyt wielu rzeczy, za to o wiele za mało na modlitwę i rozwój duchowy. Autentyczne chrześcijaństwo wymaga, by poświęcić Bogu czas. I nie może to być resztka twojego czasu ani taki, który uważasz za zmarnowany. Czas poświęcony Bogu powinien być wyczekiwany i planowany, to nie kolejny obowiązek, ale „odżywka” dla twojej duszy, która naprawdę doda ci sił. Znalezienie go musi stać się nowym priorytetem, a potrzeba wdrożenia tego w życie jest tym pilniejsza, im dłużej prowadzi się życie na najwyższych obrotach.
Jak zatem zwolnić tempo? Warto przyjrzeć się postawie Jezusa Chrystusa, który także w tej kwestii może być naszym wzorem do naśladowania. Zbawiciel, choć działał w świecie diametralnie innym od naszego, również nie narzekał na brak zajęć. Często jednak udawał się w miejsca ustronne, by oddawać się modlitwie. Dopiero potem wracał do świata, który miał wobec niego niezliczone oczekiwania.
To niezwykle cenna wskazówka, bo pokazuje, że nie musimy decydować się na życie pustelników, by złapać głębszy oddech i nabrać sił do mierzenia się z codziennymi trudami. Skoro jednak Syn Boży, żyjąc przecież niezwykle intensywnie, potrzebował takich chwil odosobnienia, my też nie powinniśmy z nich rezygnować.
Odkryj własne slow life
Pierwszym krokiem do odnalezienie własnego sposobu na slow life, jest uświadomienie sobie pędu własnego życia oraz potrzeby zwolnienia. Bez tego trudno będzie ci wdrożyć jakikolwiek długofalowy pomysł na zmniejszenie tempa. Oczywiście w życiu każdego człowieka może wydarzyć się coś, co Bóg spróbuje wykorzystać, by przypomnieć, że szalony pęd zazwyczaj prowadzi na manowce.
Sam jestem tego przykładem. Depresja, na którą zachorowałem, była dla mnie bolesnym, ale skutecznym przebudzeniem. Jestem przekonany, że gdybym wcześniej wiedział, że to wolniejsze, a nie szybsze życie prowadzi do szczęścia, nigdy nie odważyłbym się tak bardzo podkręcać tempa.
Na szczęście takie momenty olśnienia mogą być też mniej bolesne. Wspaniałym rozwiązaniem są choćby wyjazdowe rekolekcje. Kilka dni spędzonych za murami klasztoru czy domu rekolekcyjnego, gdzie zamiast zgiełku świata i bodźców audiowizualnych dominują cisza i modlitwa, to sprawdzony sposób na otwarcie oczu. W takich warunkach serce szybko upomni się o zwolnienie tempa i wsłuchanie się w jego głos. Mimo że zawsze gorąco polecam metodę rekolekcyjną, zaliczam ją jednak bardziej do terapii wstrząsowych, bo nie stanowi elementu codziennego życia.
Jeśli kiedykolwiek miałeś okazję być na rekolekcjach, kursie chrześcijańskim, pielgrzymce czy innym duchowym wydarzeniu, pewnie doświadczyłeś tego, że powrót do codzienności prędzej czy później okrada cię z jego owoców. Zapał gdzieś ulatuje, postanowienia idą w zapomnienie, a miejsce wyciszenia szybko zajmuje nadaktywność. Dzieje się tak dlatego, że rekolekcje wprawdzie ładują duchowe akumulatory, ale my działamy jak… smartfony – potrzebujemy codziennego ładowania, a nie podłączania do prądu zaledwie kilka razy w roku (a przecież taka statystyka, jeśli chodzi o rekolekcje i tak jest niezłym osiągnięciem!).
Jak zatem doładowywać się każdego dnia? Więcej na ten temat przeczytasz w kolejnych rozdziałach poświęconych uważności i modlitwie. W tym miejscu jedynie przybliżam główne założenia, które ściśle wiążą się z koniecznością regularnego sprawdzenia czynników rozładowujących mentalno-duchowe baterie. To jest krok drugi do życia w wolniejszym, bardziej naturalnym tempie. Kiedy już uświadomisz sobie, w jakiej gonitwie żyjesz, warto, byś poszukał przyczyn takiego stanu rzeczy. Co ważne, grono energetycznych wampirów znajduje się w tobie, a nie w świecie zewnętrznym.
Ostatecznie przecież to ty decydujesz, któremu z nich pozwolisz na wysysanie energii poprzez popychanie do nadaktywności. Kiedy jednak nie jesteś świadomy ich działania, bezwolnie podążasz za ich zwodniczym głosem. Takim wampirem może być brak asertywności, kompleksy, porównywanie się z innymi ludźmi czy po prostu żądza posiadania. Te przykłady stanowią oczywiście tylko niewielki wycinek całości tego szkodliwego grona, ale trud zlokalizowania przyczyn jesteś w stanie podjąć tylko ty sam – poprzez zrozumienie i analizowanie własnych myśli, emocji, postaw i zachowań.
Kiedy to uczynisz i dobierzesz ładowarkę odpowiednią do przyczyny ubytków energii, znajdziesz się już o krok od znalezienia własnego sposobu na slow life.
Nawyki ratujące życie
Chciałbym cię zapoznać ze świecką metodą, opracowaną przez Hala Elroda na jego własny użytek i spopularyzowaną w książce Fenomen poranka. Jak zmienić swoje życie. Dzięki tej metodzie udało mu się wydostać z długów i depresji. Zaproponowany przez niego program zmiany sposobu życia składa się z 6 kroków, których wdrożenie może być łatwe i bardzo przyjemne. Od pierwszych liter angielskich nazw każdego z nich Elrod utworzył skrót SAVERS, który można rozumieć jako ratujące życie nawyki. Składowe tego skrótu to Silence (Cisza), Affirmations (Afirmacje), Visualization (Wizualizacje), Exercise (Ćwiczenia fizyczne), Reading (Czytanie), Scribing (Pisanie).
Jeśli zastanawiasz się nad tym przerażającym zwrotem w tytule książki Elroda „fenomen poranka”, to zła informacja jest taka, że według autora poranek trzeba niestety rozumieć dosłownie. Jego zdaniem wymienione wyżej nawyki powinno się praktykować wcześnie rano, co – jeśli jesteś śpiochem jak ja – raczej cię nie ucieszy. Zachęcam jednak, byś chociaż wypróbował metodę SAVERS, bo dobra informacja jest z kolei taka, że na każdy z nawyków z tego zestawu możesz poświęcić zarówno 10 minut, jak i 60 sekund. W tym drugim przypadku chodzi o skrócenie snu o zaledwie 6 minut, co nie jest aż tak ogromnym poświęceniem nawet dla fanów popularnej zasady „zaraz wstanę z łóżka, jeszcze tylko pięć minutek”. Druga dobra informacja jest taka, że SAVERS, praktykowane jako następujące po sobie czynności, świetnie działają także w każdej innej porze dnia. Wystarczy wygospodarować sobie dogodny czas, w którym można zająć się nimi na serio. Mimo to zgodzę się z intuicją Hala Eldroda, że gdybym zawsze stosował SAVERS od razu po przebudzeniu, efekty mogłyby być jeszcze lepsze. Dobrze pamiętam, jak poranne zrywanie się z łóżka na roraty czy do ulubionych zajęć (piłka nożna!) we wczesnych latach szkolnych dawało mi pozytywnego kopa energetycznego na cały dzień. Dopiero okres zintensyfikowanej nauki w szkole średniej i na studiach spowodował u mnie przejście na nocny tryb życia, który uważam za jedną z głównych przyczyn moich kłopotów zdrowotnych.
Głęboko wierzę, że kiedyś uda mi się całkowicie powrócić do rozpoczynania dnia od ulubionych, pokrzepiających ducha i odżywiających psychikę zajęć. Na razie pozostaje mi cieszyć się z efektów praktykowania zmodyfikowanego i uduchowionego SAVERS w innych porach dnia. Dlaczego zmodyfikowanego? Bo ciszę rozumiem jako uświadamianie sobie obecności Boga, a afirmację jako modlitwę za otrzymane od Niego łaski. Wizualizację praktykuję jako wyobrażanie sobie dobra, które może mnie spotkać, a ćwiczenia fizyczne to połączenie kilku najprostszych ćwiczeń znanych każdemu z zajęć WF-u. Czytam Pismo Święte, artykuły lub książki z kręcących mnie dziedzin, a zapisuję refleksje zrodzone podczas wcześniejszej lektury czy modlitwy. Polecam taki zestaw – u mnie działa bardzo dobrze. Podobnie jak poranne SAVERS na modłę Hala Elroda u tysięcy ludzi z całego świata, żyjących według koncepcji „Miracle Morning”. Ale jeszcze bardziej zachęcam cię do znalezienia własnego zestawu nawyków ratujących życie, bo SAVERS to nic innego, jak czas poświęcony samemu sobie, polegający na złapaniu kontaktu z własnym wnętrzem oraz ciałem i zaaplikowanie im odżywiającego, energetyzującego „pokarmu”.
Adrian Wawrzyczek, Ogarniacz, Kraków 2017
Polecamy: