Bóg jest Miłością (1 J 4, 16) i niewątpliwie każdego z nas kocha bardziej niż najbardziej kochająca matka, mąż czy żona, niż najbardziej oddany przyjaciel. Niewątpliwie On życzy mi dobra więcej niż ja sam sobie. Jego miłość jest wręcz źródłem istnienia nas wszystkich. Czasem jednak zamykamy się na Boga.
Krzywda i cierpienie
Jedną z przyczyn naszego zamykania się jest doznawana przez nas lub przez innych krzywda i cierpienie. Odruch obrażenia się na Boga wydaje się wówczas czymś psychologicznie zrozumiałym: Jeśli jesteś Miłością, to jak mogłeś do tego dopuścić?
Niekiedy znów, stojąc wobec przerastającego nas cierpienia (swojego lub cudzego), doświadczamy z empiryczną wręcz oczywistością nieobecności Boga. Sprawiedliwy Hiob doświadczył jednocześnie jednego i drugiego. Jego żarliwe pragnienia rzucenia Bogu w twarz swoich oskarżeń dramatycznie rozbijały się o poczucie Jego nieobecności: Pójdę na wschód: tam Go nie ma; na zachód – nie mogę Go dostrzec (Hi 23, 8).
Trzema bardzo mocnymi klamrami cierpienie zamyka nas na Boga i dopóki nie znajdziemy do nich klucza, zachowa ono swą złowrogą moc oddzielania nas od Boga. We wszystkich trzech wymiarach kluczem jest nie teoretyczne wyjaśnienie, ale realna postawa i czyny.
Po pierwsze: Ten, który jest samą Miłością, stoi ponad wszelkim oskarżeniem ze strony swych stworzeń, i jeśli kiedykolwiek kierujemy przeciwko Niemu jakieś oskarżenia, mogą one dotyczyć tylko naszych fałszywych o Nim wyobrażeń, nigdy zaś Boga Prawdziwego. Doświadczył tego również sprawiedliwy Hiob. Bo kiedy stanął wreszcie w obliczu Boga, zrozumiał, że jego oskarżenia były kompletnie chybione, a posunął się do nich tylko dlatego, że swoje cierpienie przeżywał nie dość blisko Boga: Dotąd Cię znałem ze słyszenia, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem, stąd odwołuję, co powiedziałem, kajam się w prochu i popiele (Hi 42, 5-6).
Oskarżając Boga, powiększamy tylko dramat cierpienia. Można dramatycznie wołać przeciwko Bogu, dlaczego dopuszcza do tego, że dzieci umierają na raka, ale przecież to nie Bóg jest sprawcą tego, że nieszczęście to zwielokrotnia się na terenach ekologicznie zdewastowanych. I to nie Bóg jest sprawcą tych niewyobrażalnych nieraz cierpień, jakie wynikają z braku miłości wśród nas oraz z miłości wypaczonej. Nie zgłębimy wszystkich przyczyn ludzkich cierpień, niektóre z nich wydają się niezależne od ludzkiej woli, ale próbujmy przynajmniej usuwać te z nich, za które to właśnie my ponosimy odpowiedzialność.
Po wtóre: Nigdzie tak dotkliwie jak w cierpieniu człowiek nie doświadcza nieludzkości świata pozbawionego miłości. Otóż świat nieludzki to zarazem świat bezbożny. Zatem to nie przypadek, że Chrystus Pan każe nam kierować naszą miłość zwłaszcza tam, gdzie nasi bliźni cierpią (por. Mt 25, 31-46). Podanie ręki człowiekowi cierpiącemu, a nawet tylko kochające towarzyszenie mu w jego cierpieniu jest jakby czymś więcej niż aktem miłości do tego człowieka: dzięki takim aktom miłości cały nasz świat przybliża się odrobinę do Boga.
Po trzecie: Cierpienie ma w sobie ciemną moc paraliżowania naszych zdolności do miłowania. Wystarczy nieraz zwyczajny ból zęba, żeby z człowieka wyparowały wzniosłe postanowienia realizowania zasad miłości. Natomiast człowieka doznającego krzywdy ogarniają wręcz pokusy aktywnego nieliczenia się z prawem miłości. Otóż brak miłości, a tym bardziej postępowanie przeciwne miłości, stanowi oczywiste zamknięcie się na Boga: albowiem kto nie miłuje brata, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4, 20).
Tylko Chrystus może nam udzielić takiej mocy miłowania, nawet w najbardziej niekorzystnych sytuacjach, która rozbroi tę ciemną moc obecną w cierpieniu. On nawet na krzyżu kochał wszystkich, każdego stosownie do jego sytuacji. Co więcej, On samo nawet swoje potworne cierpienie potrafił przemienić w jeden niepojęcie wielki czyn miłości. Krótko mówiąc: Sytuacje szczególnie zamykające nas na Boga Chrystus Pan ma moc przemieniać w miejsca wyjątkowo intensywnego otwierania się na Niego.
Jacek Salij OP
polecamy: