W umoralniających kazaniach często zionie wielką podejrzliwością w stosunku do przyjemności. Kojarzy się je z wybujałym hedonizmem. Oddziałują przecież na zmysły, pobudzają je, a człowiek jako istota rozumna powinien nad nimi panować. Nie można jednak żyć, nie odczuwając przyjemności. Życie bez przyjemności stałoby się ponurym spektaklem zaprogramowanych zachowań. To, że robimy sobie i innym drobne przyjemności, oznacza, że lubimy siebie oraz potrafimy cieszyć się życiem. Jak można na przykład biesiadowanie, seks, oglądanie pięknych widoków czy napawanie się emocjami podczas widowiska sportowego oderwać od przyjemności?
Mam wrażenie, że o obrazie udanego życia, jaki podsuwa współczesna kultura, często decyduje ilość nagromadzonych przyjemności, czyli chodzi o to, aby było lekko, łatwo i przyjemnie. Aby zabawić się na ostro. Liczy się przede wszystkim dogadzanie sobie, żeby się popisać i komuś zaimponować. Wystarczy wspomnieć o niektórych wieczorach kawalerskich i panieńskich, w których ludzie prześcigają się w rozmaitych dzikich rytuałach.
Przyjemność może stać się też udręką. Dzieje się tak wtedy, gdy kieruje się w jej stronę wszystkie dążenia, gdy zawładnie ludzkim życiem. Również kiedy nie nosi znamion fizycznej lub psychicznej destrukcji. W takim nastawieniu tkwi szereg pułapek. Po pierwsze, traci się smak życia polegający na tym, że trzeba czasami cierpliwie czekać. Nie wszystko dostaje się na zawołanie tylko dlatego, że czegoś się chce. Po drugie, wielkim dobrodziejstwem jest rozwijanie cnoty umiaru. Chroni ona przed nadmiernym uzależnieniem od przyjemności, rozwija powściągliwość i samoograniczenie.
Warto obserwować swoje zachowanie. Jestem kimś więcej niż to, co mogę skonsumować, obejrzeć i kupić. Przyjemność staje się trudna do zniesienia, gdy jest wymuszona presją środowiska; coś staje się trendy, a tak naprawdę nie przynosi nam radości. Przyjemność jest wręcz czymś bolesnym, gdy jest wyłącznie nasza, a dla innych staje się nie do wytrzymania. Jest nie do zniesienia, gdy zamyka nas w pustce samotności, izoluje. Gdy prowadzi do uzależnienia, które niszczy wolność, jest rakiem duszy.
Krzysztof Ołdakowski SJ, Rok ważnych pytań
Znany satyryk przeżył załamanie nerwowe. Gdzie się nie pojawił, jako osoba prywatna, tłuszcza zawsze klaskała i skandowała: „dowcip, dowcip!”. Lubił bawić publiczność, był znany ze świetnych ripost i zgrabnych anegdot, których „moc” podsuwało mu życie codzienne. Przez lata zdobył uznanie, sympatię, sławę i to upominanie się o dowcip zaczęło go uwierać, złościć. Stał się opryskliwy, nieprzyjemny, wrogi. Sam czuł się z tym tak źle, że przestał bywać „na salonach”. Pracować musiał, bo miał na utrzymaniu rodzinę. Musiał. Musiał też, bo przestał odczuwać ten radosny dreszcz emocji przed wyjściem na scenę, bo żałował, że w ogóle kilkadziesiąt lat temu, zamiast wykonywać zawód zgodny z ukończonymi studiami, został satyrykiem i aktorem. Ale uczciwie przyznał, że były to lata cudowne!
Inaczej jest z nałogami. Najpierw miło się delektujemy alkoholem, papierosami, marihuaną, jedzeniem, zakupami, aż nagle niepostrzeżenie wchodzimy w etap, kiedy musimy. Musimy, bo nie możemy o niczym innym myśleć, bo odczuwamy ból fizyczny i jesteśmy na granicy załamania nerwowego. Ulga po wypiciu, kupieniu czegoś, zjedzeniu czekolady czy zapaleniu jointa jest coraz krótsza, musimy więcej i więcej. I już nie ma przyjemności. Jest Ból. Przez wielkie B.
Małgorzata Kownacka, Rok ważnych pytań
Przyjemność to przyjemność i jako taka nie powinna być udręką, chyba że… No właśnie. Chyba że niepostrzeżenie przestaje być przyjemnością, a staje się koniecznością, przymusem, a w końcu uzależnieniem. Długo mieliśmy przeświadczenie, że w pełni panujemy nad tym, co się z nami dzieje, że to przecież my decydujemy i w każdej chwili możemy powiedzieć: „Stop! Nie będę pił, nie muszę brać, ostatni raz zagram, a potem już nigdy…!”. Potem… niestety jest znowu i znowu. Bo ten niepokój, który tak trudno znieść, więc jeszcze tylko raz, by przez jakiś czas poczuć się normalnie. To niezwykłe, jak długo jesteśmy w stanie budować złudzenia wokół czegoś, co już dawno stało się udręką, chociaż na początku dawało nam tyle przyjemności.
Darek był dyrektorem szkoły. Do końca trzymał fason. Kupował tylko markowe i drogie alkohole. Zapił się whisky i świetnym winem. Anka pracowała w agencji reklamowej. Brała tylko dla „funu”, potem – by być bardziej kreatywną. Skończyła na ulicy, sprzedając się za działkę.
Bartek dla szpanu chadzał do kasyna. Cygaro i ruletka dodawały mu prestiżu. Potem coraz częściej znikał na całe noce. Wkrótce z domu zaczęły znikać różne rzeczy. Kiedy sprzedał gitarę córki, by mieć na ruletkę, zrozumiał, że już dawno dręczy siebie i rodzinę.
Żadna z tych osób nie dostrzegła momentu przejścia, chociaż wszyscy byli wykształceni, inteligentni i na poziomie. Jest też inny rodzaj przyjemności będących udręką, na które godzimy się w imię wyższych celów. Robimy to, czego inni chcą, bo chcemy dobrze, robimy to dla nich, bo ich kochamy, bo chcemy być akceptowani, bo chcemy utrzymać za wszelką cenę związek lub pracę. Wtedy zaczynamy nagle dziwnie się zachowywać, ubierać się jak nigdy dotąd, ćwiczyć, trzymać dietę, uprawiać dziwny sport, chodzić do filharmonii, jeździć w określone miejsca i chociaż to trudne, niezgodne z naszymi upodobaniami, nudne, a czasem wręcz męczące, to przecież, czego nie robi się, by inni nas lubili, kochali czy chociażby pozwolili nam być w swoim towarzystwie. I póki nie zmieni się punkt odniesienia, ciągle szukamy wytłumaczeń, dlaczego to, co robimy, jest przyjemne.
Muszę przyznać, że w swoim życiu kilka razy zaplątałem się w ten rodzaj samoudręczenia. Stałem się wędkarzem, chociaż nic mnie tak nie nudziło, jak siedzenie z wędką; jeździłem z moimi pseudoprzyjaciółmi w miejsca, z których wracałem chory, tak mnie zmęczyło siedzenie na plaży; ubierałem się tak, że do dziś nie mogę zrozumieć, co mnie do tego skłoniło.
Wtedy cieszyłem się, że mogę to robić. Do czasu, kiedy nie mogłem już tego znieść. Dzisiaj wiem, że za wszelką cenę próbowałem wyleczyć niskie poczucie wartości. Kiedy przyjemność staje się udręką? Zawsze gdy jest ucieczką, gdy jest zamiast czegoś, gdy próbujemy nią leczyć nasze kompleksy lub na siłę uszczęśliwiać innych.
Marek Sztomberski, Rok ważnych pytań
Polecamy: