Poznaj siebie

Bezpieczeństwo nie jest naszym celem, czyli o Jezusie poza strefą komfortu

 

Budując relacje z ludźmi, którzy są od nas inni, musimy zdecy­dować: czy naprawdę chcemy zaryzykować, że powiemy coś nie­stosownego, i usłyszeć, że my też jesteśmy w pewnym stopniu odpowiedzialne za całą sytuację? Czy jesteśmy gotowe do kochania i przedarcia się przez krzywdy, które mogą wyjść na jaw?

Dlaczego miałybyśmy ryzykować utratę komfortu?

Ponieważ po drugiej stronie zorientowanego na Boga i opartego na Piśmie ryzyka jest wszystko, czego szukamy: bliskość z Jezusem; większa wiara w Jego moc; głębsze, bogatsze doświadczenia i rela­cje; satysfakcja i radość z krótkiego życia, jakie nam dano.

Nasze serce w naturalny sposób chce się chronić, a unika ryzy­kownego brania na siebie przywódczej roli i posłuszeństwa. Choć głęboko w duszy pragniemy przygód, w którymś momencie doj­rzewania lub już jako dorośli tłamsimy tę potrzebę religią, wybiera­jąc znajome oczekiwania i kontrolowane, przewidywalne rezultaty. Straciłyśmy zdolność do podejmowania ryzyka, eksplorowania, wy­najdywania, tworzenia, wkraczania w nowe, napawające strachem doświadczenia, a stworzyłyśmy sobie bezpieczne życie, w którym głównym celem jest dorównać innym, zostać zaakceptowaną i oka­zać się samowystarczalną.

Jezus znajduje się jednak poza tą strefą komfortu. Strumienie, których pragniemy – a które On oferuje – są najsilniejsze tam, gdzie widzimy, że Go potrzebujemy. Gdy wychodzimy z pudełek, które zbudowałyśmy, nasze serca doznają przebudzenia. Boży Duch kieruje nas w stronę szalonej, niekontrolowanej przygody, nawet jeśli rozgrywa się ona w przyziemnej sferze naszego życia.

Myślę, że każdego dnia powinnyśmy posłusznie podejmować ryzyko na chwałę Boga. Nie twierdzę, że chciałabym, żeby tak było. Ale wierzę, że Jezus znajduje się poza miejscami, w których czujemy się komfortowo. A kiedy przez długi czas jest nam zbyt wygodnie, tracimy potrzebę Boga.

Mamy tendencję do podejmowania decyzji na podstawie na­szych lęków, a nie wiary. Lub też planujemy posunięcia, kierując się dumą; sądzimy, że same sobie poradzimy i nie musimy ryzyko­wać. Nie musimy się rozwijać, nie musimy pomagać, niczego nie musimy. Jesteśmy wystarczająco dobre.

To nie są nowoczesne idee ze świata Zachodu. Ludzie wierzyli w te same kłamstwa w czasach Jezusa. On nieustannie zmuszał ich do wyjścia poza wygodne życie, społeczne oczekiwania i przewidy­walne scenariusze i do wypłynięcia na ryzykowne wody wolności, uzdrowienia, pełni, obfitości i radości. Skłaniał do przeanalizowania tego, co uważali za prawdę o sobie samych, oraz tego, co ceni Bóg.

Jezus nie tylko uciszył szalejący pewnej nocy sztorm; gdy wezwał Piotra, aby ten wyszedł z łodzi i przeszedł po wzburzonej wodzie, pchnął go w stronę wiary nowej jakości. To prawda, że Piotr zwąt­pił i zaczął tonąć, lecz Jezus go przytrzymał.

Wysłuchajcie mnie, proszę. Nigdy nie pozbędziemy się strachu, chociaż na ogół usilnie do tego dążymy; jesteśmy wezwane do chodzenia po wodzie – odważnie, mimo naszych lęków. Jezus nie gani nas za bojaźń; On wzywa nas do opuszczenia naszych wygodnych łodzi i zrobienia czegoś niewyobrażalnego, możliwego jedynie z Jego mocą.

Za każdym razem, gdy ryzykujemy, powierzamy swoje życie Bogu i poddajemy próbie Jego wystarczalność. Wykraczanie poza granice komfortu przynosi nam wolność i radość.

Co, jeśli powiem ci, że aby doświadczyć Bożej wystarczalności, musisz ochoczo podejmować ryzyko na chwałę Bożą?

Bardzo mi się podoba, że zanim Jezus wezwie nas do chodze­nia po wodzie, naucza, skąd się weźmie ta umiejętność. To, co się wydarzy, nie będzie zależało od nas i naszych zmagań. Posłuszne ryzyko oznacza po prostu nachylanie się ku Jego obfitości, nachy­lanie się ku Jego miłości, zwyczajne wierzenie, że On będzie dzia­łać, że On może w każdej sytuacji każdego nudnego dnia dokonać życiowej zmiany.

To nie jest przypadkowe ryzyko i lekceważenie ostrożności. To wychodzenie z łodzi naprzeciw ryzyku, które Bóg postawi na twej ścieżce, bez względu na cenę.

W ten sposób działa Duch Święty. To jest życie, do którego wzywa nas Bóg.

Chcę widzieć Jezusa w codziennym życiu, a nie dopiero wtedy, gdy znajdę się w niebie. Chcę kochać Go bardziej, niż pragnę się wydawać religijna. Chcę kochać ludzi wystarczająco mocno, aby poprowadzić ich do Tego, który może ich uzdrowić. Sama chcę zostać uzdrowiona. Chcę inicjować działania dla dobra otaczają­cych mnie ludzi, a nie mościć się w komfortowym i łatwym życiu. Czy jest jakieś ryzyko, do którego On cię wzywa? Czy ktoś spoza twojego kręgu znajomych czeka na twą przyjaźń? Czy masz jakiś grzech do wyznania? Może jest ktoś, komu powinnaś opowiedzieć o Chrystusie? Komuś wybaczyć? Czy jest jakaś potrzeba, której powinnaś zaradzić?

Nie ma mniejszego ryzyka niż zrzucenie ciężaru swojego życia na wiecznego, kochającego, niezłomnego Boga.

Jenny Allen, Niczego nie musisz udowadniać, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy:

                     

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *