Przyczyna nerwicy nie jest specjalnie istotna z punktu wiedzenia terapii (no, może z pewnymi wyjątkami, o czym za moment), ale warto je poznać, by być może uniknąć zachorowania.
Wśród szeroko rozumianych przyczyn na pewno znajdziemy skłonności personalne: introwertyczną osobowość, wrażliwość na świat, zdolność głębokiego przeżywania uczuć, skłonność do zamartwiania się i wyobrażania sobie konsekwencji, branie na siebie zbyt wielkiej odpowiedzialności itd. To nie są jakieś wyjątkowe cechy, ale u każdego występują w innym natężeniu. Na pewno są też ludzie całkowicie na nie odporni, absolutnie skupieni na sobie lub swoich ideach i nierozważający skutków swoich działań. Historia zna aż za dużo przykładów.
Do tego mogą dojść problemy powstałe w wyniku wychowania. Brak wsparcia i poczucia bezpieczeństwa w dzieciństwie, przemoc, poniżanie, wypaczenie rozwoju seksualnego itp. Tradycyjnie przyczyn nerwicy szuka wyłącznie w dzieciństwie i rozwoju seksualnym freudowska psychoanaliza, doprowadzając w moim osobistym przekonaniu do absurdu podświadome motywacje w relacji dziecko – rodzic. Nie negując potencjalnie druzgocącego wpływu wypaczonego wychowania na przyszłe życie dziecka, wydaje mi się, że o wiele częstsze i istotniejsze niż świadome czy podświadome krzywdzenie jest przekazywanie w procesie wychowania po prostu niedobrych i stresogennych nawyków radzenia sobie z uczuciami. Na przykład wzmacnianie trosk związanych z wydarzeniami, na które nie ma się wpływu, w rodzaju: „Jak się martwię na zapas, to się nie wydarzy”. Budowanie nadmiernych ambicji i roszczeń: „Muszę mieć za wszelką cenę”. Przekazywanie frustracji egzystencjalnych: „Nic się nie da zrobić”. Rozpieszczanie i całkowita podległość uczuciom: „Mówisz i masz”. Zdominowanie utrudniające samodzielność itd. Wprawdzie wszystkiego, czego Jaś się nauczył, Jan może się oduczyć (a raczej nauczyć inaczej) – ale nie bez trudu.
Na tak ukształtowanego człowieka nakłada się wreszcie stres otoczenia. Stres, który ma różne oblicza:
- Traumatyczne przeżycia osobiste, rodzinne czy społeczne.
- Nierozwiązywalne długotrwałe problemy osobiste – choroba własna lub najbliższych, poczucie winy, „podwójne” życie, rozwód, brak pracy, długotrwała trudna sytuacja finansowa – to ostatnie stanowi czuły punkt, może szczególnie męskiej duszy, w której potrzeba zapewnienia bytu rodzinie jest głęboko zakorzeniona. Mam zresztą wrażenie, że waga problemów finansowych jest przez nas samych niedoceniana. Uważamy je w naszej kulturze za coś jakby niegodnego, ponad co powinniśmy w naturalny sposób wyrastać. Przecież „stara bieda” jest naszą ulubioną towarzyszką. Jednak problemy finansowe godzą najczęściej nie tyle w naszą biologiczną egzystencję, co w nasze aspiracje i oczekiwanie akceptacji, w poczucie własnej wartości i całą warstwę potrzeb społecznych. To się absolutnie da zrelatywizować, ale wcale nie jest naturalne – wymaga świadomej pracy i wysiłku.
- „Ściganie” się z życiem – za dużo zobowiązań, za dużo pracy, za dużo przyjemności itd.
- Przeżycia emocjonalne – niekoniecznie negatywne: egzaminy, wesela, rozstania i powroty, nawet święta Bożego Narodzenia umieszczane są wysoko na liście czynników stresogennych.
- Konieczność podejmowania trudnych decyzji, duża odpowiedzialność, chaos informacji, nuda.
Jeśli się chwilę zastanowisz, z pewnością sam łatwo wytropisz czynniki, które wywołały lub umożliwiły nerwicę u ciebie.
Zapewne były też sygnały ostrzegawcze, że stres przejmuje nad tobą kontrolę. Może również je sobie przypomnisz: złe spanie, zmęczenie poranne, konieczność działania (nie chodzi o radosną aktywność i potrzebę czynu, ale wręcz bolesne odczuwanie chwil wymuszonej bezczynności, tak jak to było u mnie), napięcie i mrowienie mięśni, bezzasadny niepokój (uczucie, że coś jest źle), myśli nawracające do jednego tematu (wstęp do myśli obsesyjnych) itp.
Nerwica nie objawia się w czasie trwania maksymalnego napięcia, tylko w momencie pewnego odprężenia po tym napięciu. Tak jakby twoje emocje nie mogły zwolnić. Raz nakręcone toczą się siłą rozpędu. Jak samochód zderzający się ze ścianą. Neuronowe koleiny, wyżłobione miesiącami albo latami trwania stresu, nie chcą pozostać nieużywane.
Dlaczego przyczyny nie są w mojej ocenie tak bardzo istotne?
Po pierwsze, oczywiście, dlatego że za stan destabilizacji nerwicowej odpowiada mechanizm pętli lękowej, a nie prosty łańcuch zdarzeń. Ogromna liczba zjawisk w przyrodzie daje się wytłumaczyć tylko przez działanie pętli sprzężeń zwrotnych. Pierwsza przyczyna nie jest w nich istotna, bo może być bardzo nieznaczna i dopiero pętla sprzężenia wzmacnia ją do maksymalnego rozmiaru. Tornado wiruje nie dlatego, że kilka pierwszych cząstek powietrza zaczęło się kręcić (choć oczywiście takie musiały być), ale dlatego, że taki jest jego mechanizm. Można rozważać warunki, które muszą zaistnieć, aby mechanizm tornada mógł zadziałać (temperatura, wilgotność, ruch obrotowy Ziemi), ale szukanie tej bezpośredniej przyczyny nie przyda się na wiele. Nadmierny stres, złe nawyki wpojone w dzieciństwie, wszystko to buduje warunki do zaistnienia pętli lęku. Mogło zaistnieć jakieś konkretne traumatyczne wydarzenie, które ostatecznie nerwicę wyzwoliło, ale mogło go też nie być, za to pojawiło się wiele innych sprzyjających jej okoliczności.
Po drugie, nerwica jest wielką cezurą. Zmienia życie, zmienia priorytety. Ściąga cię na niższe piętro motywacji (por. piramida Maslowa). W pierwszej kolejności zajmujesz się swoim bezpieczeństwem i zdrowiem. Punkt widzenia się zmienia. Wszystkie inne ważne sprawy stają się mniej ważne. Wszystko kręci się już wokół twojego lęku. Większość twoich rozmaitych stresów automatycznie zostaje w przeszłości.
Naturalnie istnieją stresogenne okoliczności, których nerwica nie „rozwiązuje”, a co najwyżej je maskuje: rozbita rodzina, głębokie poczucie winy, trudna sytuacja zdrowotna czy socjalna, długotrwałe zobowiązania finansowe itp. To są przykłady uwarunkowań (czy przyczyn, jeśli jednak wolisz to słowo), które mogą być istotne, bo wydobywając się z czeluści nerwicy, będziesz musiał się z nimi zmierzyć. Zaakceptować, przepracować, rozwiązać albo zbagatelizować w taki sposób, żeby ostatecznie zostawić za sobą. To jest dodatkowe wyzwanie. Pamiętaj, że mamy genialną funkcję zapominania (co oznacza również wybaczanie). Trzeba tylko dać jej czas. Pozwolić odpłynąć zdarzeniom wstecz tak jak samej nerwicy. Nie czepiać się wspomnień, a raczej świadomie zostawiać je za sobą. One same powoli odejdą. Przyjdą nowe lepsze doświadczenia. To wymaga świadomej pracy racjonalizowania, cierpliwego przekierowywania myśli – jest trudne i żmudne, ale działa, podobnie zresztą jak oduczanie się stresogennych nawyków.
Dla przyspieszenia wyjścia z nerwicy, unikania spiętrzania nadmiernego stresu i wsparcia długotrwałej równowagi przydatne mogą być, oprócz racjonalizacji, relaksacja i zbudowanie pozytywnej filozofii życia.
Relaksacja, czyli świadomie kontrolowane odprężenie. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu wolny czas dla większości ludzi oznaczał leniwą niedzielę, długie zimowe wieczory, opowieści i spotkania zamiast dyskotek i natłoku informacji w telewizji czy internecie. Wypoczynek był stałym elementem życia, często religijnie usankcjonowanym. Teraz tak nie jest, a przynajmniej nie musi być. Jeśli ktoś chce, może się żywcem zagonić, zapracować oraz „zaemocjonować” na śmierć i żadne konstrukcje społeczne mu w tym nie przeszkodzą. Do tego doszedł kapitalizm ze swoim nieodłącznym keep up with the Joneses4 i karierą w rodzaju „giełdowy ranek, informacji szum”. Że już nie wspomnę o dzieciach, które trzeba wykarmić, ubrać, odwieźć na wszystkie dodatkowe zajęcia, zapewnić dobry start życiowy. Jeśli takie jest (było) twoje życie, to wiedz, że o właściwe wyciszenie musisz zadbać świadomie, bo społeczny automat wypoczynku przestał w twoim życiu istnieć. Jest wiele sposobów upuszczenia trochę pary spod kotła emocji. Są to sposoby przydatne zarówno w nerwicy, gdyż pomagają sprowadzić napięcie lękowe do akceptowalnych poziomów, jak i w późniejszym, już „normalnym” funkcjonowaniu, dla zachowania psychicznej higieny i obniżania stresowego napięcia.
Książki, filmy, sport, medytacja…
Sport polecam wszystkim. Mnie bardzo pomógł. Spokojny, systematyczny, wyciszający. Bieganie, rower, pływanie, marsz z kijami. Ja akurat bardzo lubię bieganie. Można zacząć od dowolnie małych dystansów. Zapewnia skoncentrowany wysiłek i jednocześnie daje szansę na przemyślenia. Do czego w takich przemyśleniach można dojść, przekonaj się, czytając znakomite, buntownicze opowiadanie Alana Sillitoego
Samotność długodystansowca. Wspominam o nim, bo bieganie znakomicie sprzyja kreatywności umysłu. Połowa treści książki, którą masz przed sobą, powstała koncepcyjnie w czasie, gdy miarowym rytmem pokonywałem wstęgę asfaltu. Jest to jakaś forma medytacyjnej mantry, która sprzyja przestawieniu mózgu z trybu wykonawczego na kreatywny. Staram się wykorzystywać ten mechanizm, gdy mam przed sobą jakieś twórcze zadanie – na przykład podjęcie trudnej decyzji albo przemyślenie strategii, również w pracy zawodowej, i to szczególnie wtedy, gdy stres i presja czasu zaćmiewają rozsądek. Swego czasu potrafiłem nawet wyjść z pracy, żeby przemyśleć jakąś sprawę biegając (miałem w szafce zestaw sportowy, a w biurze była łazienka). Z początku mój ówczesny szef był tym trochę zdziwiony, ale potem się przyzwyczaił. Pamiętam, że gdy zacząłem biegać w nerwicy, co jakiś czas sprawdzałem, czy serce jeszcze mi bije. Trzydziestoletni inwalida, cha, cha!
Trochę też medytowałem i relaksowałem mięśnie. W nerwicy są one często napięte, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. Prostym ćwiczeniem jest położenie się na plecach i przechodzenie w myślach po kolei po wszystkich mięśniach od palców stóp, poprzez nogi, brzuch, ręce i szyję aż po czoło i skronie, rozluźniając je świadomie. Po kolei. Potem jeszcze raz. Po którejś próbie powinno się udać zapaść w rozluźniony letarg. Do regularnego ćwiczenia.
Najprostsza medytacja polega na rozluźnieniu mięśni, na przykład tak jak powyżej, i skoncentrowaniu na jakimś specyficznym elemencie zmysłowym, na przykład monotonnym dźwięku. Znakomicie nadaje się do tego choćby szum miasta. Koncentrujesz umysł na tym szumie i trwasz. Nie chodzi o koncentrację za wszelką cenę, raczej o zawieszenie uwagi i łagodne nawracanie do punktu wyjścia, gdy myśli odpłyną za daleko w którąś stronę. Istotą jest trwanie bez napięcia. Często zalecana jest koncentracja na odgłosach własnego ciała – biciu serca albo oddechu. To ma dodatkową zaletę w postaci wytworzenia półświadomego sprzężenia zwrotnego. Im bardziej się relaksujesz, tym wolniejszy jest puls i oddech, co z kolei relaksuje cię jeszcze bardziej itd. Jednak jeśli jesteś nerwicowo bardzo uwrażliwiony na swoje tętno lub oddech, ten sposób może okazać się niezbyt fortunny. Spróbuj koncentrować się wówczas – jeśli miałby cię rozdrażniać zamiast wyciszać – na odgłosach zewnętrznych. Kolejny kłopot może stanowić fakt, że przy tak głębokim zrelaksowaniu można łatwo zasnąć, zwłaszcza jeśli ma się deficyt snu. Samo w sobie nie musi to być złe, ale ogólnie w medytacji chodzi raczej o zachowanie świadomości przy jednoczesnym maksymalnym wyciszeniu, a nie o to, by jak najszybciej się przenieść do krainy Morfeusza. Nie zawsze się uda. Gdy moja żona była w pierwszej ciąży, chodziła na specjalny kurs jogi przedporodowej. Często odwoziłem ją na te zajęcia. Ostatnim punktem programu była zawsze właśnie taka relaksacja na leżąco (tyle że niekoniecznie na plecach). Mniej więcej po pięciu minutach sala wypełniała się równym chrapaniem, przynajmniej połowy „ciężarówek”.
W czasie nerwicy dość regularnie robiłem takie ćwiczenia i okazywały się one przydatne. Teraz raczej nie wykonuję ich planowo, bo przestał to być mój priorytet (choć uważam, że byłoby warto), ale wykorzystuję nadarzające się okazje, na przykład gdy z jakiegoś powodu muszę zaczekać na dworcu, lotnisku czy urzędzie. Wtedy niemal automatycznie zamiast wpadać w furię z powodu wymuszonego oczekiwania, osuwam się w taki lekko medytacyjny, stoicki letarg. Trwam. Wyciszam się. Można to zrobić, wyciągając się trochę bardziej na krześle, albo nawet na stojąco, opierając się o ścianę. Nie uda się rozluźnić absolutnie wszystkich mięśni, ale powiedzmy, że większość. Oczywiście najlepiej byłoby się położyć, aby osiągnąć pełną relaksację, jednak padania na podłogę w urzędzie nie polecam, chyba że jest to wcześniej przemyślana strategia załatwienia urzędowej sprawy. (Czasami, zwłaszcza przy uzyskiwaniu warunków zabudowy, ma się nieodparte wrażenie, że bez takiego gestu ostatecznej rozpaczy nie da rady).
Długotrwałą równowagę wspiera też odpowiednia filozofia życia. Dorobek ludzkości także w tym przypadku jest niezwykle bogaty! Nie będę się na ten temat rozpisywał, bo każdy musi iść swoją drogą. Bardzo jednak polecam zbudowanie pewnej podstawowej filozoficznej postawy, w szczególności pogodzenie się z życiem takim, jakie jest, i śmiercią jako jego naturalnym końcem. Egzystencjalny lęk można albo zagłuszyć aktywnością, albo zmierzyć się z nim poprzez odpowiednią filozofię lub wiarę. Polecam tę drugą metodę. Zagłuszanie jest tylko półśrodkiem, skutecznym dopóki starcza zagłuszaczy. Filozoficzne wyjście naprzeciw egzystencji daje trwalsze efekty i większą satysfakcję.
Nic tak nie buduje trwałego spokoju i optymizmu jak rozumna akceptacja rzeczywistości…
Polecamy: