Dla dziecka nie ma nic gorszego, niż gdy jest ignorowane. Dotyczy to dzieci małych i dużych. Dzieci (i w ogóle ludzie) potrzebują zauważenia i pochwały. Kiedy są przez innych docenione, mają poczucie bezpieczeństwa. Czują się wtedy istotami akceptowanymi i lubianymi.
Wielka potrzeba
Potrzeba uznania widoczna jest też w zachowaniu dorosłych. Wiąże się z nią nasza cała ambicja, nasze pięcie się po szczeblach kariery zawodowej, łącznie z tak dziwnymi sytuacjami jak rywalizowanie o to, kto ma mieć w pracy większe biurko. Walczymy o uznanie, angażując nieraz wszystkie siły, bo bez uznania nie możemy właściwie istnieć. Od pierwszego dnia życia jesteśmy istotami społecznymi, zawsze odnosimy siebie do innych i jesteśmy od nich uzależnieni.
Potrzebujemy uznania jak codziennego chleba. Brak uznania jest, oprócz głodu i pragnienia fizycznego, największym złem, jakie może nas spotkać. Najboleśniejszy jest on dla dzieci, które zawsze najostrzej przeżywają wszelkie braki. Jeśli dziecko w pierwszych miesiącach swego życia nie dozna od matki potrzebnej mu akceptacji i uwagi, również nie będzie umiało wewnętrznie zaakceptować samego siebie. Dosłownie nie będzie wiedziało, kim jest i co sobą przedstawia.
Kiedy mama reaguje na gesty, mimikę i głos swego dziecka, potwierdza, że zauważa swoje dziecko. Nie, to jeszcze za mało powiedziane. Trzeba to sformułować inaczej: dziecko mimiką i słowem wyraża swoje samopoczucie, lecz dopiero wtedy, kiedy mama odpowie, zdobywa wewnętrzną wiedzę, co jego głos, mimika i gesty naprawdę znaczą.
Nie jest tak, że dziecko, chcąc coś zakomunikować („jestem zmęczony”, „wszystko jest dziś takie ciekawe!” itd.) , ma na to gotowe sposoby i że uciekając się do płaczu czy uśmiechu, robi to precyzyjnie. Sytuacja wygląda raczej tak, że małe dziecko „nadaje komunikaty” metodą prób i poszukiwań. Jego uśmiech jest jakby ostrożny, gdy zaś zbiera mu się na płacz, buzia najpierw niepewnie i pomału układa się w podkówkę. Kiedy jednak mama odpowie na te grymasy zwiastujące chęć płaczu miłym uśmiechem, wtedy w jednej sekundzie buzia może ułożyć się w szeroki uśmiech. I odwrotnie: przyjęcie uśmiechu dziecka przez mamę nieobecnym spojrzeniem czy obojętnie może sprawić, że za chwilę dziecko się rozpłacze. Trzeba zrozumieć, że dziecko dopiero poprzez reakcje mamy poznaje, co w rzeczywistości chciało wyrazić. Jego uśmiech był uśmiechem na próbę i płacz również płaczem na próbę.
Matka stwarza sobie swoje dziecko
Dziecko eksperymentuje więc niejako, wypróbowując, które z jego środków ekspresji zostaną zauważone przez otoczenie i „uznane”. Identyfikuje się bowiem z reakcją na nie swego najbliższego otoczenia i utrwala te sposoby reagowania, które zostały przez otoczenie „uznane”. Odczytuje to z twarzy mamy. Intensywność więzi i zależność dziecka od mamy dalece wykraczają poza to, co jesteśmy sobie w stanie wyobrazić jako dorośli. Małe dziecko czuje się tak, jak ocenia to mama, i jest takie, jakie widzi je mama.
Odczuć, potrzeb i pragnień z ich najdrobniejszymi niuansami uczymy się poprzez bliski kontakt i komunikację z matką. One na początku nie są jeszcze ukształtowane! Kształtują się w bliskich relacjach z innymi. To dlatego ludzie nie potrafią później być sami. Samotność jest najgłębszym wykroczeniem, najgłębszym cierpieniem, jakie może dotknąć „ja” człowieka. „Ja” człowieka jest „ja” społecznym. Bez komunikatu zwrotnego, bez odpowiedzi ze strony najbliższego otoczenia doświadcza się pustki. Ta pustka, to oddalenie od społeczeństwa jest największym niebezpieczeństwem.
Dla rozwoju dziecka najważniejsze jest to, że zostało dostrzeżone i zaakceptowane, z tego właśnie rodzi się jego pewność i świadomość siebie. Psycholog amerykański Rochat ujął tę prawidłowość w sposób skondensowany: matka stwarza sobie swoje dziecko. Wobec dziecka jest jak lustro, w którym ono się przegląda, a wzajemne odbicia są tak głębokie, że trudno odróżnić jedną stronę lustra od drugiej. Żyjemy zawsze po obu stronach lustra i, niczym Alicja w krainie czarów, także „poza lustrem”. Jesteśmy tym, kim nas uczyniono. To wszystko odbywa się w płaszczyźnie bardzo istotnej, egzystencjalnej potrzeby bycia dostrzeżonym i zaakceptowanym.
Istnieje wiele rodzajów nieakceptacji dziecka. Niektóre są krańcowo jaskrawe i wszyscy się zgadzają, że zaprzeczają wyobrażeniu „dobrej matki” czy „dobrego wychowania” – bicie małych dzieci czy krzyczenie na nie i używanie przy tym ośmieszających czy kąśliwych słów. Takie metody powodują silny stres u wszystkich ludzi, a małym dzieciom wyrządzają szczególną krzywdę. Nie powinny być nigdy stosowane.
Ukryte i bolesne formy
Lecz istnieją również ukryte formy nieakceptacji dzieci – równie bolesne. Każdy z nas przypomina sobie na pewno jakąś rozmowę, która pozostawiła dziwne nieprzyjemne wspomnienie, jakiego do końca nie potrafimy sobie wytłumaczyć. Na przykład kiedy nasz rozmówca wprawdzie niby nam potakiwał albo co najmniej reagował pozornie uprzejmie, kiwał głową i na nas patrzył, a mimo to nie mogliśmy pozbyć się wrażenia, że myślał przy tym o czymś innym albo z trudem opanowywał uczucie lekceważenia lub też, choć był ku nam zwrócony, patrzył na nas z roztargnieniem, a wzrok uciekał mu ku innym (bardziej interesującym!) osobom. Właśnie ten rodzaj obojętności interlokutora podczas rozmowy w cztery oczy jest szczególnie trudny do zniesienia. Już tylko jedno przypadkowe, obojętne spojrzenie, którym ktoś omiecie nas na ulicy czy w kawiarni, sprawia, że zaczynamy czuć się nieswojo. Lecz lekceważenie, gdy ktoś patrzy na nas, jakbyśmy byli powietrzem albo szkłem, jest szczególnie dotkliwą przykrością. Nasza reakcja na podobne spojrzenia dowodzi, że chęć zostania dostrzeżonym jest głęboką potrzebą człowieka.
Jeśli takie sytuacje, jak opisane wyżej, spotykają człowieka dorosłego, nie wyrządzają mu tak wielkiej krzywdy jak dziecku. Mały człowiek cierpi szczególnie, kiedy dochodzi do nich w kontakcie z własną matką. Musimy sobie to jasno uzmysłowić. Przyjrzyjmy się sytuacji, kiedy mama proponuje dziecku wspólną zabawę. To radosna i bardzo atrakcyjna propozycja. Dziecko chętnie na nią przystaje. Lecz jeśli okaże się w trakcie zabawy, że mama nie docenia zapału dziecka, jego emocji, pomysłów i inteligencji, jaką dziecko w nią wkłada – zapowiada się mała katastrofa.
Takie dziecięce katastrofy zdarzają się wtedy, kiedy mama, bawiąc się, ma w głowie coś więcej, jeśli myślami jest gdzieś indziej. Może na przykład mama ma książkowe wyobrażenia co do umiejętności, jakie powinno już opanować jej dziecko w wieku sześciu tygodni, sześciu miesięcy czy trzech lat i nieustannie to sprawdza („Czy Jaś nie powinien umieć ustawiać już czterech klocków jeden na drugim, a nie dopiero dwóch?”). Albo wykorzystuje każdą okazję do ćwiczenia umiejętności swego dziecka. Wtedy wspólna zabawa skończy się dla dziecka frustracją albo łzami. Jeśli konstrukcja zbudowana wraz z dzieckiem ma służyć określonemu celowi pedagogicznemu, temu, by dziecko wykonało pewne ćwiczenia motoryczne czy operacje poznawcze (ponieważ mama przeczytała właśnie w czasopiśmie dla rodziców intrygującą wskazówkę dotyczącą wspomagania motoryki dziecka albo uwierzyła w pedagogiczną wartość instrukcji umieszczonej na tylnej, kolorowej ścianie pudełka po zabawce), dziecko nie będzie miało prawdziwej zabawy. Wtedy to, co jest w zabawie najważniejsze, zostanie zniszczone.
Zabawa jest na serio
A co jest najważniejsze? Radość dziecka z dotykania i poznawania rzeczy i z tego, że radzi sobie z panowaniem nad nimi. Stanie się to autentyczną radością wtedy, kiedy znajdzie odbicie w reakcjach, w gestach mamy.
Gdy jednak młode, niedoświadczone mamy koncentrują się z całą rzeczowością na aspekcie poznawczym zabawy, na tym, by ich dziecko nabyło taką czy inną umiejętność, wówczas gaszą radość towarzyszącą zabawie – dziecko nie czuje się dobrze, nie ma poczucia, że jest akceptowane i jego zapał do zabawy znika.
Zabawa dziecka jest zajęciem bardzo serio. W zabawie dziecko doświadcza tego, że może panować nad przedmiotami, radzić sobie z nimi, doświadcza dumy, pewności siebie i czeka na to, że mama dostrzeże i pochwali jego małe sukcesy. Dopiero wtedy może uwewnętrznić te odczucia. Tak zwane zabawki pedagogiczne odwracają jednak uwagę mamy od przeżyć dziecka związanych z zabawą, każąc się jej koncentrować na osiągnięciu pewnego z góry wyznaczonego celu. Mama jakby nie dostrzega dziecka, ma tylko przed oczyma cel, który powinno ono osiągnąć. Jest prawdopodobne, że dziecko nauczy się nawet przy tym tego czy owego (i bez tego opanowałoby tę umiejętność w trakcie najbliższych tygodni czy miesięcy), przede wszystkim jednak traci bezpowrotnie okazję potwierdzenia siebie i własnej wartości. Momenty potwierdzenia siebie są właśnie tym bodźcem, który inspiruje dziecko i daje mu odwagę zwracania się ku światu i poszerzania bez lęku i bez uprzedzeń terytoriów poznawczych, a także warunkiem rozwijania się inteligencji.
Wolfgang Bergmann
Polecamy: