Z rany Jezusa wypływają krew i woda. Istota naszego życia. Nasze uzdrowienie nie przyjdzie przez udawanie, że nie mamy ran. Uzdrowienie przyjdzie dzięki decyzji, żeby uczynić je ranami chwalebnymi.
Zazwyczaj, kiedy dzieje się nam jakaś krzywda, odczuwamy ją jako przekleństwo. Jednak możemy przyjąć, że coś, co w pierwszym momencie wydaje się porażką, jest dla nas szansą. Nasz Bóg jest gwałtownikiem, który chce, byśmy wyciągali dobro również z tych miejsc, w których go nie ma. Gdzie nie ma (pozornie) śladów Jego obecności.
Wiem, że to nie jest łatwe. To nie jest tania rada, jak żyć. Sam miałem trudne doświadczenie pijącego ojca. Dokonałem jednak przełomowego odkrycia: mogę albo przez całe życie usprawiedliwiać w ten sposób moją niemoc i słabość, albo to, co było i jest krzywdą, potraktować jak wyzwanie. Coś, co boli, staje się siłą i błogosławieństwem.
Strach przed uczynieniem wyzwania ze swojej rany jest zaraźliwy. Często tak mocno ją przeżywamy, że inni na tym tracą. Kiedy tak jest? Wtedy, gdy próbujemy wszystkim udowodnić, że cały świat jest zły. Kiedy po własnym trudnym doświadczeniu, takim jak choćby moje, próbujemy pokazać, że na przykład wszystkie dzieci alkoholików mają przechlapane. Tak może być wtedy, kiedy mamy doświadczenie nieudanego związku. Tak jest też wtedy, kiedy swoje zranienie i krzywdę próbujemy zakopać. A one są i mają na nas wielki wpływ.
Rana w sercu jest siłą! Nie przekleństwem, jak wielu z nas sądzi. Ostatecznie rana Jezusa staje się później dowodem Jego zmartwychwstania. Rana to najczulsze miejsce, które chcemy schować głęboko, nie pokazywać innym. Możemy być twardzi, odważni, robić wielkie rzeczy, być szefami, politykami, dobrymi kaznodziejami, ale każdy z nas nosi w swoim sercu ranę.
To, że w naszych sercach są rany, nie sprawia, że jesteśmy niezdolni do głoszenia ludziom Dobrej Nowiny. O tym mówi Paweł. Bez względu na naszą pokręconą historię życiową (rany w sercu) możemy wyruszyć w wędrówkę opowiadania o tym, że B ó g j e s t d o b r y dla każdego człowieka. A to, co na początku uznawaliśmy za dyskwalifikujące nas, wręcz uniemożliwiające nam wykonanie tej misji, sprawia, że mamy mandat do mówienia. Więc zamiast dziś „wynagradzać” Bogu za grzechy wielkich grzeszników, ruszmy swoje cztery litery i tym grzesznikom opowiedzmy o wielkiej miłości Boga do nas.
Grzegorz Kramer SJ
Polecamy: