Przypowieść o Synu marnotrawnym każe nam zadać sobie pytanie, z kim się utożsamiamy: czy jesteśmy synem, który trwoni majątek ojca, chcąc cieszyć się życiem ze wszystkimi jego atrakcjami? A może jesteśmy synem, który trwa w wierze, ale przechodzi obojętnie obok życia? Obaj synowie potrzebują nawrócenia. Moglibyśmy też powiedzieć, że opowieść ta chce poruszyć i zmienić coś zarówno w chrześcijanach, jak i w ateistach.
Przyjrzyjmy się bliżej tej historii. Oto młodszy syn. Ma on dość układnego życia i już teraz żąda od ojca należnej mu części majątku. Chce żyć, i to natychmiast. Taki stosunek do życia odpowiada postawie wielu dzisiejszych młodych ludzi. Chcieliby po prostu tylko żyć, bez ograniczeń i możliwie jak najszybciej. Młodszy syn wyjeżdża do dalekiego kraju. Nie ma w tym nic zdrożnego, choć wyjazd ten zdradza jego zuchwałość i beztroskę. Tam trwoni swój majątek, „żyjąc rozrzutnie”. W języku greckim sformułowanie to brzmi zon asotos, co znaczy, że żył on bez nadziei na zbawienie, że żył bezbożnie, bez żadnych zahamowań ani ograniczeń. Definiując znaczenie słowa asotos, Arystoteles pisze: „Rozrzutny jest ten, kto poprzez swój sposób życia doprowadza się do ruiny”. Ulegając żądzy życia, młodszy syn popada w niedostatek i wątpi w sens egzystencji. Upada tak nisko, że zatrudnia się u jednego z obywateli obcego kraju, uzależnia się od niego. Ów posyła go na swoje pola, żeby pasł świnie. Dla czytających te słowa Żydów było oczywiste, że młodszy syn zupełnie się zatracił i stracił całą swoją godność. Skończył jako świniopas. Chciał żyć pełnią życia, a teraz nie tylko zszedł na psy — zszedł wręcz na świnie. Życie nie dotrzymało swoich obietnic. Teraz wszystko wydaje mu się bezsensowne. W końcu młodszy syn nie ma już niczego, czym mógłby nasycić głód.
Znalazłszy się na dnie, gdy wszystko zostało mu wyrwane z rąk, siedząc z poczuciem pustki i rezygnacji na zgliszczach swojego życia, zagłębia się w siebie, dochodzi do siebie. On, który odszedł, oddając się bez reszty w ręce obcych, nawiązuje znów kontakt ze sobą, wraca do siebie. Doszedłszy do siebie, prowadzi z sobą wewnętrzny dialog, trafnie oddający jego sytuację wewnętrzną: „Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę (apollymai — zatracam się, rujnuję się). Zabiorę się (anastas — dosł. wstawszy, powstawszy) i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników” (Łk 15, 17−19). Ta mowa do samego siebie oddaje stan ducha syna i daje czytelnikowi wgląd w jego psychikę. Jest bliski tego, by się całkowicie poddać. Odzywa się w nim jednak głos, który pozwala mu wrócić. Nie chce się zatracić.
Chce żyć. Czyni to, co ujrzał w swoim sercu. Udaje się w drogę powrotną do ojca. Ojciec mu współczuje. Wybiega mu naprzeciw. Dla ojca rodziny takie zachowanie było niestosowne. Ale ojciec nie dba o swoją pozycję. Syn jest dla niego ważniejszy. Więc spieszy ku niemu, rzuca mu się na szyję i całuje go. Nie pozwala mu nic powiedzieć, tylko nakazuje sługom, by dali mu pierścień na rękę i sandały na nogi. W ten sposób przyjmuje go znów bez zastrzeżeń do rodziny. Zwraca mu jego pierwotne piękno i godność. Wydaje ucztę na jego cześć: „będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 23 n). Syn szukał pełni życia, i dlatego roztrwonił swój majątek. Nie mógł już cieszyć się życiem.
Mimo to ojciec świętuje jego przybycie, urządzając huczne powitanie. Pozwala mu znów uczestniczyć w prawdziwym życiu, w życiu, które można świętować, gdyż jest cenne i pełne radości. Młodszy syn szukał życia. Musiał zejść kawał świata, by w końcu znaleźć je u ojca. Zagubił się, a potem się odnalazł. Nieomal umarł wewnętrznie od zgiełku świata. A teraz znów ożył. Wyobcował się, ginąc na obczyźnie. A teraz wrócił do ojca i może nadal cieszyć się życiem.
Młodszy syn szukał życia na obcej ziemi, ale nie znalazł. Oto obraz niektórych ateistów, którzy poczuli się ograniczani, żyjąc z Bogiem. Bóg jest jak ojciec, który trzyma wszystko twardą ręką, choć przecież chce dobrze dla swoich dzieci. Ale w każdym człowieku jest pęd do niezależności, do poszukiwania na własną rękę, do urządzania sobie życia po swojemu. Niektórzy ateiści, jak Georg Buchner, Ludwig Feuerbach czy Friedrich Nietzsche, odeszli jak młodszy syn. Dusili się w życiu, którego ramy stanowił system wiary chrześcijańskiej. Dla Nietzschego było ono zbyt dopasowane, nazbyt „wykastrowane”.
Chciał żyć pełnią życia. Nie potrzebował do tego Boga. Bóg jedynie go ograniczał. Czuje się wolnym duchem. Głosząc wieść o śmierci Boga, czuje się — jak sam pisze — „jak [opromieniony] nową jutrzenką; (…) horyzont wreszcie wydaje nam się znów swobodny, choćby nawet nie był jasny, nasze okręty wreszcie mogą znowu wypłynąć, wyruszyć na spotkanie niebezpieczeństw, wszelkie ryzyko poznania znowu jest dozwolone”. Opisywane przez Nietzschego doświadczenie przypomina doświadczenie młodszego syna. Najwyraźniej musiał mieć podobne przejścia. Wyrwał się z domu ojca, ale też wyobcował się i zatracił. Historia o synu marnotrawnym nie osądza takich ludzi jak Nietzsche, tylko zaprasza ich do powrotu do siebie i do swoich korzeni, zachęca, by wrócili tam, gdzie rzeczywiście są w domu, gdzie odkrywają własną godność. Niektóre wypowiedzi późnego Nietzschego świadczą o tym, że mimo swego zwątpienia odnalazł drogę do siebie i wrócił do korzeni; pisze na przykład: „gdzie zwątpienie idzie w parze z tęsknotą, tam jest mistyka”.
Tam, gdzie nie trwam w zwątpieniu, lecz lgnę do tęsknoty, dokonuje się skok w tajemnicę, w mistyczne doświadczenie Boga. Część chrześcijan, którzy pozostali w domu i wiernie wypełniają wszystkie nakazy Kościoła, żyjąc poprawnie, przypomina starszego syna. Dążymy do ideału, chcemy wypełniać wszystkie przykazania Boga i czynić tylko Jego wolę. Ale gniew, z jakim odnosimy się do tych, którzy nie przestrzegają przykazań, dowodzi, że nasze przystosowanie nas nie uszczęśliwia. Dość często kryje się za nim lęk przed życiem. Gdy tylko młodszy syn waży się na przeżycie tego, co zepchnęliśmy w cień (naszej stłumionej żywotności), wpadamy we wściekłość. Nieuświadomione motywy, które skłoniły starszego syna do pozostania w domu, do grzecznego życia, dostosowanego do oczekiwań innych, wychodzą na jaw w słowach, które kieruje do ojca: „Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę” (Łk 15, 29−30).
Syn ten nie pełnił bezinteresownie woli ojca, lecz chciał w ten sposób zasłużyć sobie na uznanie. W duchu spodziewał się, że ojciec go jakoś szczególnie wyróżni, ponieważ pozostał w domu; miał nadzieję, że ojciec woli jego niż młodszego brata. Za fasadą przyzwoitości czujemy tu stłumione fantazje seksualne. Kreśląc sylwetkę starszego brata, opisuje Łukasz naszą mroczną stronę, często kryjącą się za fasadą pobożności.
My, wierzący, możemy przejrzeć się w jego postaci jak w zwierciadle: czy wierzę w Boga tylko dlatego, że czuję się pewnie i bezpiecznie, czy trwam w wierze po to, żeby mi było lepiej? Czy moja wiara nie jest jedynie wyrazem lęku przed życiem, przed naszą żywotnością, nad którą trudno mi zapanować? Czy trzymam się wiary, ponieważ boję się zwątpienia, które przyprawia mnie o zawrót głowy? W każdym z nas tkwi taki „starszy brat”, który pozostał w domu wiary, nie po to jednak, by ją pogłębiać i nieustannie kwestionować, lecz po to, by trzymać się tego, co pewne, i wynosić się nad innych.
Agresywność starszego brata odsłania nam mroczną stronę naszej własnej wiary. Każdy z nas ma w sobie wiarę i niewiarę. Również w starszym bracie tli się tęsknota za odwagą życia, której uległ jego młodszy brat. Ale tłumimy tę tęsknotę, a potem surowo sądzimy ludzi, którzy odchodzą z nazbyt ciasnego domu wiary.
Na koniec młodszy brat okazuje się tym, który rzeczywiście wierzy. Ten, który uległ swojej niewierze i próbował wszystkich dróg życia, odkrywa w sobie wiarę, która naprawdę wiedzie do życia, wiarę, poprzez którą odkrywa swoją prawdziwą istotę, poprzez którą przychodzi do siebie. My, wierzący, powinniśmy uczyć się od młodszego brata, jak wciąż wypływać na szerokie wody, by ostatecznie odnaleźć samych siebie i nasze prawdziwe „ja”. Odnajdując siebie jak marnotrawny syn, przybliżamy się też do odnalezienia Boga.
Ojciec zwraca się z miłością do starszego syna: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 31−32). Słowa te są pełne czułości. Do tego jednak ojciec przypomina, że „ten brat twój” jest również bratem starszego syna.
Jeśli brat, który pobłądził, odnalazł się, a ten, który był umarły, ożył, to jest powód do radości: trzeba świętować. Jeśli przyrównamy młodszego syna do ateisty, przypowieść powie nam, że jest on naszym bratem. I my, jako starsi bracia, musimy nawrócić się tak samo, jak młodszy brat.
Przypowieść opowiada nam o przemianie młodszego brata, milczy jednak o przemianie starszego. Stawia tych, którzy uważają się za dobrych chrześcijan, którzy trzymają się wiary, przed pytaniem, czy pojęli z przypowieści Jezusa, że w synu, który odszedł z domu ojca, mają widzieć brata, że mają widzieć brata w ateiście, który odszedł, gdyż dom wiary był dla niego za ciasny. Przypowieść chce przemiany obu braci. W dialogu z ateistami także i my musimy dać się przemienić, podobnie jak starszy brat. Nie powinniśmy z zazdrością patrzeć na rzekomo rozpasane życie ateisty, lecz z wdzięcznością przyjmować to, co nam daje wiara, nie osądzając innych.
Zawsze, gdy nazbyt negatywnie osądzamy ateistów, jest to wyraźny znak, że nie pozwalamy im się zaniepokoić i przemienić, lecz jak starszy brat twardo i bezlitośnie bronimy swoich przywilejów. Miłosierny ojciec chce wzbudzić w obu braciach miłosierdzie i doprowadzić ich do nawrócenia. Obydwaj powinni odnaleźć siebie i powrócić do życia.
Anselm Grün OSB
Polecamy: